Minął tydzień od obchodów związanych z relacjami między żywymi i zmarłymi. Dzień 31 października, w którym świętuje się co roku Halloween (All Hallows Eve – Wieczór Wszystkich Świętych), a na Słowiańszczyźnie tradycyjnie Dziady, jest bezpośrednio związany z przemijaniem – nie tylko ludzkiego, ale i roślinnego życia, a konkretnie życia żywności. Gdzieniegdzie na progach i parapetach leżą wciąż pękate dynie z wydrążonym wnętrzem. Wieczorami rozświetlają strefy wejść prowadząc przechodniów do drzwi. To niewątpliwie uroczy widok, ale jakże kosztowny. Tradycja kosztuje, wiadomo nie od dziś. Wysokie koszty płaci ludzkość, środowisko i klimat. Pytanie, ile jest w tym uroczym widoku tradycji, a ile zabawy.

Dynia Hokkaido pieczona na ruszcie

Dokładnie tydzień temu, we wtorek 31 października Slow Food przypominał, że 1/3 globalnie produkowanej żywności idzie na śmietnik. W dniu, kiedy ludzkość kultury zachodniej ogarnia szał drążenia ognistych bań i szykowania strojów na Halloween, pisanie o negatywnych stronach tych radosnych obyczajów mogło być skazane na ostracyzm, albo przynajmniej ignorancję. Co innego tydzień PO. Jeżdżąc dziś po wioskach nadal można w Polsce ujrzeć ganki, mury i parapety udekorowane setkami dyniami. Krajobraz dolnośląskiej wsi upodabnia się w tym zakresie do wielu domostw wsi amerykańskich i brytyjskich. Slow Food prognozował, że 15 mln sporej wielkości dyń zostanie po prostu wyrzuconych, zamiast spełnić podstawową funkcję płodu rolnego, tj. stanowić ludzkie pożywienie – ta ilość mogłaby wykarmić każdego mieszkańca Wysp Brytyjskich.

Gdzie podziało się wnętrze tych pięknych, smacznych dyń…? Co stanie się z nimi po ekspozycji…? Ile ich posłużyło do wykonania wszystkich ekspozycji halloweenowych na świecie? Ile zostało skonsumowanych, a ile wyrzuconych do śmietnika, a w najlepszym wypadku na kompost lub paszę? W kontekście skali głodu na świecie oraz ogromu marnowanej żywności dynie jawią się smutnym narzędziem tradycji, a może raczej… rozrywki, czysto wizualnej estetyzacji i ogromnych przychodów. Według danych amerykańskiego Ministerstwa Rolnictwa w USA w 2014 r. zebrano z pól ponoć 1,91 mld dyń. Przychody ze sprzedaży szacuje się na poziomie 8 mld $ rocznie. Jedno gospodarstwo domowe wydaje średnio ok.80 $ na halloweenowe dekoracje. Gdyby te roczne wydatki wydać na działalność charytatywną, można by hipotetycznie za te pieniądze wykopać w Afryce 800 tys. studni głębinowych, dzięki czemu każdy pustynny kraj tego kontynentu otrzymałby ogród warzywny (10 000 ogrodów w Afryce).

Co nas obchodzą Stany Zjednoczone i Wyspy Brytyjskie? Otóż możemy uczyć się na ich błędach. Mamy jeszcze czas, aby zwrócić uwagę na poziom marnowania żywności w zapożyczonych tradycjach i dostrzec pozytywne aspekty rodzimych obrzędów. Podobnymi oskarżeniami są z resztą obciążone inne zwyczaje zagraniczne, np. Tomatina, czyli masowe obrzucanie się pomidorami w Hiszpanii. Polska goni zwyczaje nie tylko amerykańskie, jakby miała opory w pielęgnowaniu lub rekonstruowaniu własnych. Na szczęście coraz bardziej interesujemy się rodzimymi <produktami>, ale to wciąż za mało i za wolno. Slow, slow, ale… bez przesady;)

Popularność Halloween nie rośnie wśród społeczeństwa (wyniki badań w 2016 r. dowodzą spadku zainteresowań), lecz wzrasta przede wszystkim wśród handlowców – to kolejny świetny biznes, obok Walentynek i Bożego Narodzenia. Dziady to wciąż nisza – mało kto je obchodzi, bo… mało kto o nich wie. Wielka szkoda, bo to nasze autentyczne dziedzictwo kulturowe. Jednak odwiedziny na grobach bliskich zmarłych, porządki grobowców,palenie zniczy, układanie nowych kwiatów (często sztucznych – to też znamienne w naszej kulturze) są na pewno bliższe Dziadom, niż praktyki halloweenowe. Termos z ciepłą herbatą w torbie lub paczka paluszków w zasadzie stanowią pewnego rodzaju relikt dawnych biesiad dziadowskich.

Nasiona dyni Hokkaido

Jest też inne smutne oblicze ostatniego dnia października. Dzięki cyklowi świąt dorocznych rozwija się handel i przedsiębiorczość, ale… jakim kosztem? Dzięki Halloween rozwija się również wielkość dziury ozonowej, bo ogromna liczba zbędnych dyniowych dekoracji ląduje na wysypiskach śmieci i generuje emisję gazów cieplarnianych. Rok w rok ostrzega przed tym rządowa agencja energetyczna w USA planując przetworzenie gazów emitowanych przez odpady komunalne (MSW – Municipal Solid Waste) w zasoby energetyczne, ponieważ emitują one m.in. metan podczas rozkładu, gaz mający 20-krotnie silniejszy efekt cieplarniany, niż dwutlenek węgla, a doskonale nadający się na biogaz. Biznes dyniowy umożliwia więc zyski, więc agencje energetyczne podprogowo zachęcają do beztroski w tworzeniu większej ilości odpadowej biomasy, a dla uspokojenia sumienia ostrzegają jednocześnie przed fatalnymi zmianami klimatu. Marnotrawstwo żywności nie  pojawia się w tym kontekście wcale. Reasumując więc włącznie w kontekście energetycznym i ekologicznym: gospodarka energetyczna USA zapragnęłaby wzmocnienie tradycji Halloween w celu pozyskania większej biomasy dla wzrostu zysków na produkcji biogazu – widać to w wątkach halloweenowych ww. agencji, która ukuła nawet termin „Energyween”. Cóż za przewrotność i jednocześnie działanie samobójcze. Nie można rzecz jasna z gruntu negatywnie oceniać tych działań, bo niosą cenną innowację. Jednak istnieje głęboka sprzeczność między postulatami minimalizacji marnotrawstwa żywności (zmniejszania zużycia dyń) a popularyzowaniem „energetycznego carvingu”, czyli wycinania lampionów dyniowych w kształtach zalecanych przez agencję i tym samym beztroskiego zwiększania biomasy dla produkcji biogazu.

Starorzymskie Feralia, celtyckie Samhain, brytyjsko-amerykańskie Halloween, słowiańskie Dziady, pogańsko-chrześcijańskie Zaduszki – święta te mają ze sobą wiele wspólnego. Nieco inna jest ich wizualna reprezentacja, a także idea, symbolika, filozofia, jednak w gruntownych podstawach nie różnią się – są okazją do wzmocnienia ciągłości poprzez celebrowanie życia oraz relacji z przodkami, którzy odeszli w zaświaty. Rekwizyty kulinarne archaicznych praktyk 31 października są rozmaite – może to być rzepa, ale może być też dynia lub dowolne inne jedzenie symboliczne. Wachlarz potraw jest tylko z pozoru szeroki, składa się z kilku podstawowych kategorii surowców symbolicznie powiązanych z kosmologią: jaja (symbol nowego życia), sól, słodycz wytworzona przez owady lub rośliny, płody ziemi (korzenie, liście, owoce, nasiona) zamienione w wypiek, breję (kutia!) lub alkohol. Jednak żadna ze starożytnych tradycji nie dyktowała masowego marnotrawstwa żywności.

Według niektórych źródeł Halloween to tradycja o korzeniach celtyckich, lecz trwają na ten temat naukowe dyskusje. Są tacy, którzy widzą jej początki w festiwalu Samhain. Dzień 31 października był dniem granicznym między jasną i ciemną połową roku obrzędowego. Oczywiście jest to też okres podożynkowy, tj. po zbiorach zbóż, który jest spójny z czasem bogatych plonów warzywnych, m.in. dyniowatych. Inaczej mówiąc właśnie wtedy kończyły się zbiory wszystkiego, co nadawało się do jedzenia i było odpowiednio pożywne, aby symbolizowało porządek rolniczy i bezpieczeństwo żywieniowe. Potem była już tylko zima, niepewność, ryzyko głodu, dzika niby-żywność, chłód, wilgoć i ciemność – w regionie Dolnego Śląska był to śląg (stąd Śląsk).

Stosunek zwyczajów do płodów rolnych to jedna z głównych różnic między tradycyjnymi Dziadami a współczesną formą obchodów Halloween. Dawne Dziady związane są konsumpcją żywności, a współczesne Halloween z jej marnowaniem – wbrew starożytnej tradycji identycznej z tradycją Dziadów, tj. poczęstunkiem, darowaniem żywności, a konkretnie ugaszczaniem demonów, aby sprzyjały człowiekowi w ciemnej fazie roku. Skąd brano żywność na poczęstunek duchów? Od mieszkańców wiejskich wspólnot. Stąd wywodzi się nakaz druidów, celtyckich kapłanów, obchodzenia domów w celu zebrania żywności na biesiadę, aby ułaskawić duchy, zbłąkane dusze, wróżki, wiedźmy, elfy i wszelkie inne istoty, które ujawniają się w ten jeden, jedyny w roku wieczór, aby narobić szkody w środowisku żywych. Tej nocy wiedźmy buszowały wśród ludzi  – przez niektórych katolickich księży Halloween nazywane jest obrządkiem wiedźm (a także rytuałem wiccańskim), a czarny kot, w którego mogła zmienić się wiedźma na miotle, stał się symbolem nieszczęścia. Dlatego dla zmyłki należało się przebrać, aby nie doświadczyć niczego złego. Dlatego też najcenniejszym pożywieniem było to symbolizujące łączność z zaświatami, m.in. słodkie – wszelkie odmiany słodyczy (np. miód, a potem cukier) od zawsze były domeną sacrum, świata demonicznego lub boskiego, tym samym uznawane były za symbole energii, władzy i siły. Nieugoszczony demon mógł się zemścić (trick – psikus), lepiej więc było po prostu dawać, dzielić się.

Skąd w tej celtyckiej tradycji dynia, a konkretnie „Jack-of-the-Lantern”? W kulturze obszaru Słowiańszczyzny symbolem obfitości jest kapusta, w USA – dynia, nie tylko z uwagi na swoją wytrzymałość i żywotność, ale też duży rozmiar i mnogość nasion (w kapuście: mnogość liści). Dynia ma dodatkową zaletę: może stać się latarnią. W dniu, gdy światło winno odpędzać moce ciemności, ta cecha dyni jest wyjątkowo przydatna: dynia jako latarnia w morzu ciemności wskazująca drogę do strefy bezpieczeństwa. Zapalanie światła w obejściu od wieków ma to właśnie symboliczne znaczenie: zaznaczenie strefy jasności i życia. Dyniowy lampion to podwójny znak i symboliczne warzywo: wskazywało wolne od demonów domostwo gotowe na przekazanie żywnościowych darów na mediacyjną biesiadę. Trzeba jednak podkreślić, że dawniej zamiast dyni używano… rzepy. Tak, skromnej, niewielkiej rzepy, którą również drążono i podświetlano od środka kawałkiem rozżarzonego węgielka. W Irlandii, skąd tradycja Jack-O’-Lantern powędrowała wraz z imigrantami do Ameryki, nie rosły dynie. Warzywa dyniowate dokonały podróży przez Atlantyk dużo wcześniej od irlandzkich imigrantów, a mianowicie niedługo po inwazji konkwistadorów na ziemie Inków, Majów, Azteków, Czukczów, Siuksów, Apaczów i wielu innych rdzennych plemion tego kontynentu.

Czy celtycki podział na dwie połowy roku miał lub ma zastosowanie w słowiańskiej lub polskiej tradycji? Nie bardzo. Mało kto z miłośników Halloween zna tradycję i symbolikę tego zwyczaju. Przymiotnikowe rozróżnienie tradycji na etniczny i narodowy wyznacznik ma duże znaczenie. Ta druga (polska) zawiera w sobie pierwszą, słowiańską, ale nie odwrotnie. Druga zawiera też w sobie tradycję celtycką, choćby z powodu okresowej obecności Celtów na ziemiach polskich w dzisiejszych granicach, m.in. na obszarze Dolnego Śląska. Jednak nie celebruje się w Polsce podziału celtyckiego na dwa, lecz słowiański – na cztery. Przypominają to nadal cztery pory roku i cztery bóstwa: Mokosz, Swaróg, Rod i Weles.

Dziady, to ogólnie mówiąc pradawny rytuał Słowian i Bałtów (celebrowany sześciokrotnie w ciągu roku). W detalu dziad to uosobienie przodka. Poza tzw. Kresami Wschodnimi, gdzie popularna była nazwa Dziady, nazywano ten rytuał np. radecznicą, zaduszkami lub pomnikami. Miał on na celu m.in. ugoszczenie dusz zmarłych i demonów (podobnie jak w genezie Halloween), a następnie zapewnienie im spokoju w zaświatach. Kościelne „wieczne odpoczywanie racz im dać Panie” to podobny wyraz wiary, że stosowne zabiegi religijne (czyli modlitwa) przyniosą spokój zmarłym przodkom, w odróżnieniu do praktyk magicznych (zaklinania np. żywnością lub napojami), które według doktryn religii monoteistycznych są domeną praktyk pogańskich. Z obchodami Dziadów wiąże się też sfera dziadów wędrownych, których traktowano jako medium, łącznik z zaświatami, dlatego istniał obowiązek goszczenia ich w domach, a przynajmniej ich nakarmienia. Atrybutem wędrownego dziada była lira korbowa, archaiczny, pięknie brzmiący instrument, o którym wspomina kolęda „Dzisiaj w Betlejem”.

Zanim więc wydrążycie w 2018 r. kolejną dynię na lampion pozwólcie sobie na refleksję, że może jednak warto uwarzyć gar kutii, upiec chleb, przygotować kanapki, nalać do kielichów domowego grzańca i soku z ogrodowych owoców, a następnie wybrać się na groby w celach społecznych, porządkowych, religijnych, mistycznych, filozoficznych – wszelakich. TO jest nasze bogactwo, z którego możemy być dumni. Nie zaszkodzi wziąć np. misę dyni duszonej z cebulą i czosnkiem… Aha, i nie zapomnijcie odłożyć nasiona do wysuszenia. Będą przydatne w nowym sezonie ogrodniczym. Choćby po to, by dzieci ujrzały, jak kiełkuje nowa bania.