Przypominacz automatyczny!

Oto krótki i urokliwy film nakręcony przez Lokalną Grupę Działania Kraina Łęgów Odrzańskich o sadzie rodzinnym członków tej LGD, Anny i Bolesława Szlączka Owoce Lutyni, w którym za miesiąc, w piękną kwietniową niedzielę 23 kwietnia, odbędzie się II Święto Sadu. Niektórzy z tamtejszych wystawców, z Właścicielami sadu na czele (Anną i Bolesławem), jako osoby fizyczne są członkami Slow Food Dolny Śląsk i Slow Food International, podobnie jak inni konsumenci – nasze convivia (również Slow Food Wrocław) zrzeszają osoby, a nie firmy. Anna i Bolesław nie tylko wytwarzają dobre i uczciwe produkty, ale też sami je jedzą, co niestety nie jest regułą.

Często zdarza się, że oficjalnie producent reklamuje się, jako “slow”, w dodatku używając naszego logo, a po zakończeniu wydarzenia wyciąga hipermarketowe pseudojedzenie i wraca do “normalnego” życia. Ten przypadek nie dotyczy Anny i Bolesława, jak i paru innych członków naszego convivium. Właśnie dlatego uczciwi rolnicy tak mocno dbają o swoje płody rolne, ponieważ sami je KONSUMUJĄ. Są przede wszystkim KONSUMENTAMI, dopiero potem producentami. Owoce Anny i Bolesława są laboratoryjnie badane (sami finansują te badania!) na zawartość pozostałości chemicznych – są więc CZYSTSZE niż powszechne produkty z konwencjonalnych sadów intensywnie traktowane toksyczną chemią, która w dodatku POZOSTAJE na/w owocach i warzywach.

Nie tylko współcześnie brak spójności między menu rolników a ich asortymentem. Tak było już w średniowieczu, trwało to przez XIX w. i trwa współcześnie: gospodarze już wtedy wytwarzali swojskie (=lokalne) jedzenie na pańskie stoły, ale sami go nie spożywali, bo musieli je sprzedać i jeść najskromniej, jak można. Polska wieś nie była dostatnia, a praktyki dworów i Kościoła wykańczały stopniowo polskich chłopów, czyli rolników i ogrodników, dawniej zwanych też zagrodnikami. To nie był ich wybór, lecz konieczność bytowa. Nie dość, że musieli jeść “byle co” (co i tak było lepsze od dzisiejszej diety rolników), to musieli też WYPIJAĆ ściśle określoną ilość alkoholu – to była tzw. propinacja, czyli przymus alkoholowy, aby szlachcic, arystokrata lub ksiądz, jako właściciele wioski, mieli zapewniony zbyt ich produktów, bo sami też byli producentami – przede wszystkim właśnie alkoholu (gorzałki i piwa).

Mięso na wiejskim stole? O nie, praktycznie wcale, kto mądry zabijałby zwierzęta, by je zjeść – sprzedaż dawała dłuższą szansę na przeżycie. Wybitne domowe sery? O nie, szły na sprzedaż. Wykwintne warzywa? Bynajmniej, lądowały w dworskich komorach (magazynach). Często nie była to nawet sprzedaż, lecz najzwyklejszy zabór, czyli przywłaszczenie – pod kryptonimem pańszczyzny, daniny lub innych “długów” wieśniaczych. Chłopskie ławy (bo nawet nie stoły) uginały się wyłącznie pod ciężarem prostych i najtańszych produktów – kapusty, ziemniaków i krup – ale jeszcze w poł. w XIX w. żaden z tych produktów nie był przesiąknięty toksyczną chemią, jak dziś. Z pamiętników chłopskich przeczytacie też, że często dzienny posiłek chłopskiej rodziny stanowiło kilka kromek chleba i to, co znaleźli w plenerze (warzywa nieuprawne, chwasty jadalne), bo wraz z rozwojem wyzysku i niewolnictwa w Polsce i na Śląsku wzrastał potworny głód. Dodajmy do tego wojny i zabór żywności przez migrujące wojska. W efekcie mamy wizję rolnictwa: głód, brud i niewola.

Nie tylko z ww. powodów nadal trwa to wybiórcze jedzenie dobrej żywności przez gospodarzy na wsi – produkują, lecz nie konsumują. Byt chłopów, rolników, ogrodników nie był więc łatwy. Nie jedli smakołyków, sprzedawali je lub oddawali przymusowo. Obecnie jest podobnie: wszystko idzie do miasta, na “pańskie” stoły. To są naprawdę bardzo rzadkie przypadki, gdy wytwórcy jedzą to, co sprzedają. Możecie się o tym przekonać odwiedzając gospodarstwa agroturystyczne.

Dlatego odwiedźcie Annę i Bolesława i ich gości w tym pięknym, kwitnącym w kwietniu sadzie, wystawców z rozmaitych stron, ale zawsze dolnośląskich. Odwiedźcie ich tam tam z dobrym towarzystwem i nastrojem, głową otwarta na nowiny, a także… pełnym portfelem i pustą siatą na zakupy 🙂 Bankomatu w pobliżu nie ma (jeszcze), a będzie można zrobić zakupy, o tak. My też tam będziemy, a jakże!