W miniony zapiątek (ang. weekend) odbył się pierwszy dzień dwudniowych targów żywności ekologicznej i regionalnej o nazwie TAR-ECO. Nazwa główna targów sugeruje, że – jako klienci – możemy oczekiwać żywności certyfikowanej, tj. ekologicznej, bo według polskich przepisów tylko certyfikowana żywność może być sprzedawana pod określeniem EKOLOGICZNY. Certyfikowana, tzn. kontrolowana i oceniona pod względem np. zawartości substancji, które konsumenci nazywają “chemią” lub “złą chemią”. To potoczne rozumienie przymiotnika “ekologiczny” jest bardzo ważne, bowiem charakteryzuje oczekiwania konsumentów wobec takich wydarzeń.

Podtytuł targów: targi żywności ekologicznej i regionalnej. Co znaczy <regionalna>? W naszym rozumieniu lokalna, pochodząca z naszego regionu. W rozumieniu organizatorów wielu targów – lokalna w znaczeniu “pochodząca skądś”, np. z Litwy, Podlasia, Ukrainy, ale nie tylko z regionu, w którym odbywa się wydarzenie. To lekki, acz ważny zgrzyt, jak przy każdych tego typu targach, ale… nie były to wszak targi slowfoodowe, a więc w naszym rozumieniu regionalne, tj. dolnośląskie. I dobrze. Takie targi może kiedyś się odbędą, a tymczasem targi regionalne to takie, na których znajdziecie żywność z rozmaitych regionów. Temu przede wszystkim służą imprezy typu targowego – nie tylko zakupom, ale – dla niektórych przede wszystkim – nawiązywaniu nowych kontaktów handlowych. Dlatego ceny żywności są tu dość wysokie, niestety często zbyt wysokie na kieszeń wielu konsumentów indywidualnych.

Targi zorganizowano w budynku IASE koło wrocławskiej Iglicy, tj. tuż koło Hali Stulecia. Odbywało się tutaj już wiele imprez targowych, lepszych i gorszych. Teraz było podobnie. Reklama wydarzenia nie była ani nachalna, ani intensywna, co dało się odczuć wewnątrz pomiędzy stoiskami – w sobotę poskutkowało to stosunkowo małą frekwencją klientów, co podkreślali wszyscy zapytani przez nas wystawcy. Na pewno byli i tacy, którzy tak nie uważali, więc podchodzimy do tego z dystansem. W niedzielę natomiast, jak to zwykle bywa w tej okolicy, nastąpił szturm gości – szczególnie w porze obiadowej, gdy wielu przybywa wprost z pobliskiego Ogrodu Zoologicznego. Ważne jest na wstępie to, co działo się na zewnątrz budynku. Z naszych obserwacji i rozmów wynika, że przechodnie nie zauważali ani plakatów na słupach, ani innych form reklamy, chyba że musieli się o nie nieomal potknąć. Niestety takie są realia reklamy – przestrzeń publiczna jest przesycona ogłoszeniami, a przechodnie po prostu nie widzą jej w sposób, jaki wyobrażają sobie organizatorzy targów i innych wydarzeń. Targi miały dość oszczędną informację w Internecie – na stronie internetowej nie było niestety planu targów ani listy wystawców. Osoby, które nic o targach nie wiedzą (w zasadzie wszyscy prócz Organizatorów) mogły się w zasadzie tylko domyślać, że będzie tu można zrobić zakupy, bo nie napisano tego wyraźnie. Podkreślono aspekt zawarcia nowych kontaktów.

W holu wejściowym powitał nas brak szatni, co zrekompensowała przemiła recepcja, w której mogliśmy jednak zostawić nasze okrycia wierzchnie. Większość klientów nosiła je ze sobą. Zakupy z płaszczem na ramieniu nie są ani wygodne, ani ekonomicznie efektywne. Nie zastaliśmy ani wypożyczalni koszyków, ani toreb na kółkach lub wózków. Zgłosiliśmy tę potrzebę Organizatorom, bo zorganizowanie takiego stanowiska z wypożyczeniem na kaucję zwiększa sprzedaż i wygodę klientów. Jedna z naszych SFojaczek, Elżbieta, pokazała, jak się przychodzi na targi z zamiarem zakupów spożywczych 🙂 Jej torba z kółkami pozwoliła na duże zakupy. Nie tylko ciężarne kobietki zasługują na możliwość wypożyczenia takich akcesoriów. Starsze osoby oraz rodziny z dziećmi też chętnie skorzystałyby z możliwości ich wypożyczenia np. za kaucją. Jeśli Organizatorzy zaczną myśleć o swych targach, jako nie tylko wydarzeniu reklamowo-handlowym, a także sprzedażowym, zakupowym (w zakresie indywidualnym!) wówczas należy salę targową traktować jak hipermarket i po prostu udostępnić konsumentom wózki. Wtedy wszyscy będą szczęśliwi. Pytanie jednak, jaki jest tak naprawdę główny cel tego typu targów…? Bo, jak nasza praktyka konsumencka dowodzi, nie da się pogodzić jednego z drugim, trzeba wybrać JEDEN target, grupę docelową.

Na kontuarze recepcji powitała nas także niespodzianka: dżem-nie-dżem, czyli twór dżemopodobny z zawartością 55g owoców na 100g produktu. Reszta to cukier i pektyny. Innym słowem zaoferowano nam bezpłatnie pół słoika cukru. Nie wiemy, co ma to wspólnego z ekologią. Słodki dar, ale… spodziewalibyśmy się czegoś innego po targach, które w nazwie głównej mają człon ECO. Równie dobrze można by zaprosić tu rafinerię cukru, skoro na powitanie oferuje się za darmo (prezent!) słoik z połową zawartości tej białej śmierci, de facto o genezie dolnośląskiej, bo… pierwsza na świecie cukrownia rafinująca buraka została otwarta w 1803 r. w Konarach. Jako region mamy więc dług do spłacenia całej Polsce i Europie, a nawet planecie. We Wrocławiu ma swą siedzibę producent cukru białego rafinowanego, warto więc przemyśleć jego rolę w tego typu wydarzeniach. Niewątpliwie oczekujemy od cukrowni wielkiego zaangażowania w produkcję spożywczej melasy i syropu z nierafinowanego buraka, więc… wszystko przed nami! Jak na razie są to tzw. produkty uboczne i przeznaczane są albo na eksport, albo na paszę.

 Weszliśmy po schodach na piętro (jest też winda osobowa dla tych z wózkami i na wózkach! Uff!), bo jak to często bywa w IASE, targi spożywcze odbywają się właśnie tu. Na pierwszy rzut – powitanie w postaci byle-kawy i gofrów. O matko i córko, jak mawia nasza SFojaczka, Ania Szlączka z Lutyni… Ani to kawa, ani to eco-słodycze… Nie rozumiemy, dlaczego Organizatorzy na powitanie stawiają najbardziej nieekologicznych i niezdrowych producentów, zamiast postawić – nawet promocyjnie, czyli DOPŁACAJĄC do stoiska – tych czystych, regionalnych, lokalnych, którzy są wizytówką Dolnego Śląska. Bo jeśli ktoś odwiedza targi regionalnej żywności, to na 99% oczekuje żywności z regionu, w którym odbywają się owe targi. A tutaj co? Gofry z syropami (koszmar) i konwencjonalna kawa.

Dalej spotkała nas pociecha: ujrzeliśmy kilka wartościowych stoisk pomiędzy słabymi produktami, których pełno na każdych targach. Niestety najczęściej jest tak, że targi spożywcze o nazwach typu eco, regionalne lub tradycyjne,  nie różnią się niczym od siebie, a wiele z nich upadło już po pierwszej edycji z powodu braku dbałości o czystość asortymentu i dopuszczenie wystawców z pseudożywnością. Organizatorzy nie doceniają wrocławskich konsumentów, którzy – jeśli już odwiedzają takie specjalistyczne siłą rzeczy targi – oczekują konkretów: żywności EKOLOGICZNEJ, czyli czystej i wartościowej. A co znajdujemy? Żywnościowe śmieci, pseudożywność. Żadne rzetelne convivium Slow Food nie identyfikuje się z takim asortymentem. Musieliśmy mocno szukać i czytać etykiety, aby pomiędzy nimi znaleźć coś wartościowego. Na szczęście znaleźliśmy kilkanaście dobrych produktów, a kilka nawet wybitnych. Rozmawialiśmy kilkakrotnie z Organizatorami przekonując, że warto dbać o czystość asortymentu i tym samym wizerunek. Rozumieli, zgadzali się, deklarowali rozwój w tę stronę – doceniamy i cieszymy się, postanawiamy współpracować.

Krążyliśmy zatem między stoiskami usiłując sfotografować je wraz z wystawcami, ale ci najczęściej odsuwali się z kadru, nie wiedzieć czemu. Czyżby nie byli dumni ze swego asortymentu? To częsta reakcja, ale na szczęście znalazło się też sporo odważnych oraz dumnie i z szerokim uśmiechem prezentujących swoje produkty. Dobrym chwytem Organizatorów było urządzenie w centralnej części blisko wejścia strefy edukacyjnej z małą scenką, na której odbywały się warsztaty i prezentacje, a później wręczanie nagród. W głębi za tą strefą zlokalizowano stanowisko kucharzy, przez co dotarcie do nich było dość słabe, a szkoda, bo zasługiwali na uwagę. W oczy biły wszechobecne rollupy reklamowe, które pogarszały estetykę przestrzeni, oraz płaszcze gości (brak szatni…). Na wysokim stoliku czekały natomiast kieliszki – jak się potem okazało z cydrem z owocowym dodatkiem, którym wznoszono toast za zwycięzców konkursów produktowych. Kieliszki były niestety plastikowe.

Głównym punktem gastronomicznym było zlokalizowane w pobliżu wejścia stoisko Kozackiej Chatki, która karmiła gości ukraińskimi specjałami na wynosi albo na miejscu, ale… nie było go gdzie zjeść. Pozostawało tylko noszenie plastikowych miseczek wraz z płaszczami, torbami z zakupami i licznymi ulotkami, folderami i katalogami – niektórymi dość ciężkimi. Zastanawiało nas, czy Organizatorzy takich targów przychodzą kiedykolwiek na swoje imprezy w charakterze konsumenta, aby przekonać się, JAK TO JEST. Niewesoło, drodzy Państwo 🙂 I znów zasugerowaliśmy kolejną prostą, acz efektywną sztuczkę targową Organizatorom: urządzenie strefy do godziwego i wygodnego jedzenia, biesiadowania. Na tym bowiem polega również ekologia i tradycja (regionalizm!), że jemy w sposób zrównoważony, wygodny, siedząc przy stole o typowej wysokości, tzn. 75 cm, a nie stojąc przy stolikach barowych, jak na bankiecie. Pamiętać trzeba o seniorach, dzieciach i osobach poruszających się na wózkach, dla których stoliki barowe są bezużyteczne. Mamy więc nadzieję, że przy następnej edycji da się wygospodarować fragment powierzchni na strefę biesiadną. Dzięki temu konsumenci zatrzymują się na dłużej, odpoczywają, obserwują, czekają na innych, przy okazji kupują więcej, jedzą i piją. Sztuką nie jest przyciągnięcie konsumentów na 30 minut, ale zatrzymanie ich na kilka godzin i zachęcenie do słusznego wydania pieniędzy. Nie wspominając o wystawcach, którzy tez powinni mieć możliwość godziwego zjedzenia posiłku regeneracyjnego. To wszystko składa się na sukces imprezy i jej dobrą opinię, wierzymy więc, że będzie tu coraz lepiej.

Jeśli ktoś zastanawia się, czy frekwencja na targach jest właściwa, niechaj obejdzie stoiska i zaobserwuje zachowanie wystawców. Im częściej siadają oni na swych krzesłach i sięgają po komórki, tym gorsza frekwencja. W godzinach szczytu nie ma takiej możliwości, chyba że ma się konsumentów w nosie. Morowe miny też nie pomagają sprzedaży, ale mina na twarzy, to już wolny wybór jej właściciela.

W sali targowej można było też znaleźć również literaturę kulinarną i zdrowotną – to bardzo dobra decyzja, oby więcej takich stoisk z różnorodnymi tytułami książkowymi. Organizacja stoisk nie była jednolita, więc wprowadziło to duży chaos i obniżyło estetykę przestrzeni. Z pewnością zaważyła cena mebli wystawienniczych, bo stoiska z kontuarami są droższe, niż ze stołami pozostawionymi wystawcom. Mimo to ceny stoisk budziły u wielu zaskoczenie i nie było ich stać na ekspozycję przy tak mało reklamowanej i przede wszystkim nowej imprezie.

Jednym z najpiękniejszych i najmilszych stoisk było to Nalewek Biłgorajskich. Panie ubrane były w stroje stylizowane na ludowe, a całość utrzymana była w konsekwentnej kolorystyce. Jakość nalewek zwiększała tylko atrakcyjność tego stoiska.

Wśród stoisk znaleźliśmy też oleje zimnotłoczone z Wielkopolski. Niestety nie było żadnego naszego lokalnego zimnych olejarzy. Z tego co wiemy, odstraszyły ich ceny stoisk, ale… coś za coś. Klienci chodzi i szukali olejów, bo jest to jeden z najbardziej niszowych produktów. Tłocznie olejów są zwykle dość małe, bo uczciwa produkcja olejów o krótkiej dacie przydatności do spożycia nie może być masowa, w przeciwnym wypadku traci na jakości i wiarygodności. Dlatego zimni olejarze są zawsze na targach rzadkością.

Silnym atutem tych targów było dobre pieczywo. Znaleźliśmy kilka stoisk, które je sprzedawały, ale najbardziej przypadły nam do gustu chleby u jednego z panów oraz BIO wypieki z Bielska-Białej. Trudno na razie zgadnąć, jaka jest to produkcja, ale według słów reprezentantów stoiska wygląda na to, że jest uczciwa, certyfikowana i manufakturowa. Z lokalnością nieco gorzej, bo stosowane są licznie produkty bardzo odległe, ale wiemy, że takie wypieki znajdują obecnie wielu zwolenników. Nie jest to jednak czysty slow food, tzn. produkt w znacznej większości pochodzenia lokalnego. Vegabutik to na pewno sklep z żywnością BIO wysokiej jakości, również dla wegan i bezglutenowców – bardzo cenna oferta. I co ważne: ci Państwo nie kryli się przed obiektywem! 🙂 Wyrazili też chęć dołączenia do Slow Food!

Dużą i przemiłą niespodzianką były też krówki BIO. Niestety z zawartością cukru trzcinowego, wprawdzie nierafinowanego i ekologicznego. Pozostałe składniki też są obce, prócz masła i mleka. Krówki BIO wytwarza pan Mariusz z Torunia. Zasugerowaliśmy mu, by spróbował wytwarzać krówki na cukrze buraczanym, nierafinowanym, zamiast na importowanym trzcinowym.

Zupełnie inną i o wiele bardziej lokalną słodycz znaleźliśmy na pobliskim stoisku… MIODY! I to jakie! Tak doceniane, że jeżdżą regularnie do Watykanu, Australii, Włoch… Takie miody wiruje pasieka z Domaszkowa w powiecie wołowskim (gm. Wołów), w pobliżu słynnego Lubiąża. Funkcjonuje tam także Ścieżka Edukacyjna i Stowarzyszenie Amicus Apium. Jerzy Nawara wyraził zainteresowanie ruchem Slow Food, zna naszą filozofię i sam ją wyznaje. Przekazaliśmy do Domaszkowa woluminy “Rusi Czerwonej” Oskara Kolberga z naszej plenerowej biblioteki PTL. Pan Piotr Oksanicz, nauczyciel publicznego Gimnazjum im. ks. Jana Twardowskiego w Wołowie, działający w Pasiece Zuzia wraz z panem Jerzym Nawarą, bardzo ucieszył się z tych książek.

W pewnym momencie zwiedzanie stoisk przerwało nam ogłoszenie wyników konkursu produktowego. Nagrodzone zostały rozmaite produkty. Nie podano dokładnie składu jury ani regulaminu konkursu. Na witrynie internetowej targów również nie opublikowano tych informacji.

Sporym zaskoczeniem była dla nas chałwa bez opisanych składników oraz bez znajomości nazwy wsi, miasta lub choćby regionu, w których jest wytwarzana. Sprzedawca stwierdził, że nie jest mu to do niczego potrzebne, wystarczy, że wie, że chałwa przyjeżdża do niego z Grecji. Do chałwy mamy zawsze dużo podejrzeń, bo 99% tych słodkości wytwarzana jest na bazie oleju palmowego utwardzonego, niektóre nawet z dodatkiem syropu glukozowo-fruktozowego, więc skoro nie było opisanego składu, nie zatrzymaliśmy się tutaj długo. Wielka szkoda, że produkt będący wizytówką Grecji i mniejszości greckiej we Wrocławiu i w Polsce, jest tak źle prezentowany. Na targach pojawiła się jeszcze inna chałwa, tym razem paczkowana, a nie sprzedawana na wagę i zaskakująco dobrym składem – nie było w niej oleju palmowego ani syropu GF! ale… pani na stoisku sprzedawała kiełbasy i zabroniła nam zrobić zdjęcia (“szef nie pozwala”). Zdjęcia zrobiliśmy mimo to, bo nie jest to zabronione, a nawet potrzebne, skoro sprzedawcy wystawiają się w miejscu publicznym. Taki ostry zakaz może tylko sugerować jakieś ich tajemnice, co nie sprzyja zakupom.

Dotarliśmy następnie do stoiska z przetworami, na którym można było kupić ciekawe, kremowane miody z dodatkami, np. z octem balsamicznym i chilli. Zagraniczne dodatki, więc poszliśmy dalej. Spotkaliśmy także znajomych z firmy sprzedażowej, która oferuje klientom paczki spożywcze skomponowane z rozmaitych produktów. Jest to oferta dla zapracowanych osób, które nie mają czasu biegać po sklepach. Zamówienie składa się online, a paczka przyjeżdża raz w tygodniu pod same drzwi. Gratulujemy pomysłu i trzymamy kciuki.

Znaleźliśmy też znanego polskiego producenta marynowanych szparagów i pomidorków koktajlowych – niestety wszystkie w occie spirytusowym, więc nie byliśmy zainteresowani.

Był też pan Tomasz z Warszawy, który sprzedawał interesujące kremy owocowe – 100% owoców w owocach, po prostu bez żadnych dodatków, ale gładko zmiksowane, delikatne, szczególnie dyniowe i morelowe. Czarna porzeczka była mistrzowska. Zapewne dobrze smakuje do mięsa.

Idąc dalej spotkaliśmy naszych znajomych z wesołej firmy sprzedażowej, która przygotowuje dystrybucję ekologicznych produktów z Austrii oraz czeskiej winnicy oferującej ekologiczne wina. Jest to grupa młodych, wesołych i bardzo aktywnych ludzi z Opolszczyzny, którzy oferują ciekawe, acz zagraniczne produkty. Życzymy im sukcesów.

Spotkaliśmy też Małgosię Młyńczak prowadzącą bardzo ważną, pilną i potrzebną społeczną kampanię POSZUKIWACZE BEZPIECZNEJ ŻYWNOŚCI. Wszyscy powinniśmy się dołączyć do tej kampanii, aby żadne dziecko, ani żaden dorosły nigdy więcej nie stracili życia z powodu źle oznaczonych etykiet z zawartością żywności. Szliśmy dalej, a tam były naprawdę różne produkty – dobre i złe, dużo by opowiadać. Jednak niewiele było tu produktów slowfoodowych.