Żywność… Co dziś zasługuje na to miano? Dlaczego marnuje się tak dużo żywności? Kiedy marnuje się żywność, a kiedy produkty jedzeniopodobne? Czy zauważasz problem tego paradoksu? Z jednej strony trzeba żywność szanować i jej nie wyrzucać, a z drugiej to co, co oferuje się dzisiaj ludziom w sklepach nie zasługuje na miano żywności, tj. towaru, który odżywia, daje życie. Jest to szczególnie istotne i jaskrawe przy wszystkich tzw. zbiórkach żywności, obojętne, czy dla bezdomnych, czy dla uchodźców politycznych: zbiera się tam produkty najniższej jakości,. które niestety nikogo nie odżywiają, a jedynie zapełniają żołądki. Tzw. banki żywności pełne są najniższej jakości makaronów, płynów mlekopodobnych, proszków mąkopodobnych, puszek z chemizowanymi warzywami…

Ogromną wadą tej “żywności” jest właśnie to, że NIE ODŻYWIA ciała i psychiki. Pochodzi z importu o wysokim stopniu chemizacji, a także z lokalnego, polskiego rolnictwa konwencjonalnego, które jest już raczej nazywane agroprzemysłem, bo z faktycznym, tradycyjnym rolnictwem nie ma prawie nic wspólnego. Poziom chemizacji tego AGROPRZEMYSŁU (ale też drobnego rolnictwa nieekologicznego, nienaturalnego, konwencjonalnego) oraz PRZETWÓRSTWA spożywczego jest już tak wysoki, że produkując, kupując lub jedząc te produkty codziennie ludzie szkodzą swemu zdrowiu, innym ludziom i całemu środowisku naturalnemu. W efekcie mają ciała (m. in. MÓZGI) źle odżywione, w zasadzie stale niedożywione. Nie potrafią już rozumować poprawnie i odczytywać rzeczywistość racjonalnie. Jeśli mózg jest zatruty chemikaliami i jednocześnie niedożywiony, to nie może działać poprawnie. Jest to coś mocno odmiennego od tego, co miało miejsce w czasie wojny, gdy problemem było niedożywienie, a nie zatrucie chemią spożywczą, rolną, przetwórczą. Mimo głodu (do pewnego stopnia) intelekt funkcjonował poprawnie i ludzie byli nie tylko mądrzy, ale i głęboko ETYCZNI, o wysokiej MORALNOŚCI.

Po przekroczeniu poziomu głodu wielu naszych rodaków, i nie tylko, dostawało swoistego głodowego szału. Brak żywność objawia się właśnie tak: utratą rozumu. Mózg szaleje, psychika razem z nim, ciało ulega wyniszczeniu.

Dziś ponoć jest dostatek. Owszem, ale dostatek czego? Z pewnością jest dostatek bylajkosci i tandety, m.in. spożywczej. To nie jest żywność. Niegodne jest nazywanie tego żywnością, bo dyskredytuje się wtedy żywność prawdziwą. Gdyby produkty w sklepach były nazywane stosownie, tj. w myśl ochrony nazw produktów tradycyjnych, np. nazwy CHLEB lub MLEKO, to byłoby dla klientów jasne, że NIE KUPUJĄ ŻYWNOŚCI, a jedynie coś, co przypomina ją wyglądem i fragmentem smaku. Wtedy nie mówiono by o marnowaniu żywności, bo ta prawdziwa nie jest marnowana, jest wykorzystywana do ostatniej okruszynki.

Co z tego, że bezdomnemu poda się darmową zupę z makaronem lub ryżem i pomidorem z puszki, skoro te wszystkie składniki są najniższej jakości i wcale owego bezdomnego nie odżywią???

To samo z resztą z “domnymi”, czyli ludźmi, którzy mają dom: kupują tę samą tandetę spożywczą, i to bez względu na zawartość konta bankowego. W pospolitym sklepie i w pięciogwiazdkowej restauracji mają te same PRPDUKTY AGROPRZEMYSŁU o wysokim stopniu chemizacji. To współczesny GŁÓD NADMIAROWO – NIEDOMIAROWY, bo zjedli dużo, a nie najedli się wcale, więc są nadal głodni – fizycznie i psychicznie, bo pamiętaj, że twoja psychika zależy od pracy mózgu. Niedożywienie współczesne bjawia się ciągłym poddenerwowaniem, narastającą depresją, brakiem umiejętności koncentracji, istotnym niedożywieniem, chorobami cywilizacyjnymi. Dietetyka polska i europejska, a także technolodzy żywienia lub żywności, zwani często dietetykami, nadal o tym milczą. Uniwersytety kształcą “dietetyków” doradców zalecających masowe, chemizowane legalnie produkty krajowe i importowane, tzw. superfood, najbardziej nieetyczne składniki, a wszystko dlatego, że uczelnie są lobbowane przez producentów tychże składników. Nagminną praktyką jest doradzanie seniorom białego pieczywa tostowego – jednego z najbardziej podłych produktów spożywczych. Weźmy też blogi – awokado, quinoa, olej kokosowy, masło orzechowe, chia, banany, cytrusy i wiele innego masowego importu – to są ulubione atrakcje rzekomo dietetyczne. W tym czasie lokalni, drobni, ekologiczni rolnicy LEDWO utrzymują się w handlu usiłując sprzedać swoje prawdziwą żywność swych produktów w SŁUSZNYCH CENACH, oczywiście wyższych od tych sklepowych. Tymczasem państwowy system chwali się wspieraniem rolnictwa ekologicznego. Żenujące.

Czy zatem podawanie takiej “żywności” ludziom w potrzebie – np. z ww. “banków żywności” – jest działaniem w pełni etycznym? Bynajmniej.

Żywność marnuje się z jednego podstawowego powodu: ponieważ ma niską wartość, jest byle jaka i tania. A tanich rzeczy ludzie nie szanują, nie jest im żal, gdy coś z nich zmarnują i wyrzucą.

Jeśli rozumny, przeciętny człowiek kupi chleb za 20 zł – bochen nieomal dwukilogramowy z mąki z naturalnie uprawianego zboża i wolnej od chemi piekarniczej – a nie za 5zł, to wtedy nie wyrzucą ani kruszynki.

W tej książce jest pewien cenny fragment, z resztą nie jeden. Nie trzeba go nawet komentować, prawda…?

***

Mieliśmy na przyklad lutownicę i jak jakiś garnek się zepsuł, to nią wszystko reperowaliśmy. Jak się jakiś uchwyt oberwał, lutownica szła w ruch. Nie było tak jak dzisiaj, że jak tylko coś się zepsuje, to idziemy do sklepu po nowe. Prawdę mówiąc, gdy chodzę do dzisiejszego sklepu, ciągle nie mogę się nadziwić. Wszystko można tak po prostu kupić, niesamowite. Jeszcze tyle rodzajów wszystkiego, na przykład jogurty w kilkudziesięciu smakach [śmiech).

I jak już wspominałam, wtedy pod żadnym pozorem nie wyrzucało się żywności. Jedzenie miało naprawdę swoją wartość. Wyrzucić chleb? To było po prostu nie do pomyślenia! A dzisiaj mnóstwo jedzenia w koszu ląduje… Naturalne jedzenie, które się samemu przygotowuje, to zupełnie coś innego niż ta chemia, która obecnie jest w sklepach.

Wyobraź sobie, że każdy detal wpływa na jakość jedzenia. Na przykład jak się kurę pokarmi chwilę świeżą trawą, to jajko smakuje zupełnie inaczej, niż jeśli nakarmi się ją czymś innym. Wszystko ma znaczenie. Nawet to, jak się kurę traktuje, wpływa na smak tego jajka. I wszyscy sobie z tego zdawali sprawę.

Jednym słowem, człowiek miał wtedy zupełnie inne podejście do jedzenia i tak bym to ujęła – kompletnie inny związek z jedzeniem.”

***

Fragmenty książki “Zosia z Wołynia” Mateusza Madejskiego.

***

UWAGA: ww. autor nie ma żadnych związków z niniejszym tekstem. Do jego powstania zainspirował nas jedynie powyższy fragment jego książki, której zakup gorąco polecamy.