Ach, ten stary, cudowny sprzęt w browarze w Lwówku Śląskim… To właśnie w tym pięknym mieście w XVI wieku rada miejska przyjęła uchwałę, że w produkcji piwa można tu stosować wyłącznie jeden, najlepszy chmiel: czeski oczywiście! 

Pod koniec tego samego wieku pewien lokalny botanik naszkicował występujący lokalnie dziki chmiel – miał on wtedy zupełnie inną nazwę niż ta, którą nadał mu potem Linneusz.

Ach, gdyby tak spróbować piwa na dzikim, dolnośląskim chmielu… Spróbujemy, a jakże! Tyle go w okół w całym Dolnym Śląsku, że aż dziw, że żaden ambitny piwowar jeszcze nie wziął się za udomowienie dzikusa i zarejestrowanie nowej-starej odmiany, wzorem choćby hodowców amerykańskich (np. Humulus lupulus var. neomexicanus). Szyszki dzikusów można zawsze zbierać późnym latem i warzyć piwo domowe. Do produkcji piwa handlowego odmianę trzeba udomowić, zbadać, poddać kontroli i zarejestrować, a potem… sprzedawać. Wszystko jest możliwe i do odważnych świat należy!

Średniowieczny piwowar przy gotowaniu brzeczki ze słodu jęczmiennego / źródło: księgi norymberskie

Tymczasem polscy piwowarzy zwani rzemieślniczymi ciągną zza oceanów chmiele zagraniczne tylko dlatego, że mają cytrusowe posmaki… Ech, przereklamowane te cytrusy. Ogrodnicy zaś ciągną z Niemiec lub skądinąd sadzonki chmielu tamtejszych odmian… Ech, to już lepiej uprawiać ten z Lubelszczyzny. Szkoda! Lepszy brak cytrusów i lokalna dzikość na języku!

Piwo na lokalnym, wyjątkowym, dolnośląskim chmielu to biały kruk, slow beer, którego nie ma – rzecz dla najodważniejszych pasjonatów historii i piwowarstwa. Lokalny chmiel tymczasem dziczeje i woła o troskę swoimi pięknymi chmielowymi kołtunami, którymi pokrywa mury, płoty i nieużytki.