Dziś, 29 kwietnia 2020 roku, swoje nowe oblicze pokazała rano reprodukowana Polska Fasola z Orzełkiem w naszych rekonstruktorskich i jednocześnie testowych uprawach prowadzonych od kilku już lat w ramach pomysłu i działań przewodniczącej regionalnego Convivium, pani Anny Rumińskiej, kuratorki i rekonstruktorki kulinarnej, antropologa kultury i jedzenia. Radość wielka!

Trzeba przyznać tej odmianie, że jest bardzo powolna i potrzebuje dużo czasu na przebudzenie. Nasiona paszportowe nie kiełkują wcale, więc coś z nimi nie tak w banku nasion. Nasiona reprodukowane z tych, które kupiliśmy lata temu, nadal wschodzą, ale… szału nie ma. W handlu jest sporo odmian udających PFO, a tupet i niewiedza handlarzy jest duża, wciskają czasem kit za duże pieniądze. Niewykluczone, że dominuje odmiana litewska (w zakresie odmiany z paszportem genetycznym). Obie są bardzo podobne – różnice stwierdzono by w badaniach genetycznych. To nie szkodzi, że dominuje litewska, albo nawet łotewska, bo są również związane z polską historią, niemniej warto wiedzieć, co się sieje i zbiera. Niestety profesjonalne, genetyczne, antropobotaniczne i antropogastronomiczne badania nad PFO są bardzo rzadkie. Tak czy owak, odpowiednia ilość światła i wilgoci pomaga jej w kiełkowaniu, ale jest bardzo wrażliwa na odchyłki od normy znanej czasem tylko jej…

Każda fasola kiełkuje, rośnie, owocuje, dojrzewa,schnie i zamiera inaczej. W naszym klimacie stare odmiany fasoli obu gatunków – wielokwiatowego i zwyczajnej – wciąż radzą sobie z różnym skutkiem, raz lepiej, raz gorzej. To powoduje, że rolnicy i ogrodnicy zniechęcają się i przechodzą na odmiany hybrydowe, modyfikowane, stabilniejsze, odporniejsze na kaprysy pogody lub wahania działań gospodarzy, którzy czasem zapomną podlać rośliny albo z powodu suszy, wykończenia deszczówki i braku systemu nawadniania po prostu nie mogą tego zrobić.

Tak jest ze wszystkimi gatunkami warzyw, ziół, bakterii, grzybów i zwierząt. Stale wygrywają hybrydy i aporty, gatunki i odmiany importowane, przede wszystkim modyfikowane biotechnologicznie, GMO, a zanikają rodzime, w tym naturalne spontaniczne mutanty, rzekomo słabsze. Jednak w obliczu zarazy, ataku tzw. szkodników, pokotem lecą te właśnie aporty nieprzystosowane do lokalnych warunków, nawet mimo faktu, że sieje się je u nas od kilkudziesięciu lat. PFO jest również takim aportem, ale wieloletnim, od dawna już jest w Polsce, ale wszystko wskazuje na to, że nie zmutowała samoistnie w naszym kraju, lecz w Litwie albo Łotwie i potem przeszła jakoś do zaboru rosyjskiego. W Meksyku odmiana wyglądająca, jak PFO, nie jest znana naszym przyjaciołom z tamtejszego SlowFood, którzy prowadzą bank nasion różnych gatunków i odmian fasoli.

Niektórzy mówią “takie jest życie, trzeba iść z postępem” i zajmują się nowymi odmianami, importują na potęgę, a w ich ogrodach i na ich polach nie ma ani jednego rodzimego gatunku.

Inni mówią “szkoda, to nasza historia, wielu ludzi straciło zdrowie lub życie za to dziedzictwo, wielu rodaków starało się, by to przetrwało, nie możemy tego ani ignorować, ani zatracić, trzeba wesprzeć te słabsze, te rodzime, te historyczne, zabytkowe, bo silniejsze mają wystarczającą pomoc” i zajmują się tymi zanikającymi odmianami. Obie grupy są potrzebne. Należymy do tej drugiej. Jest nas mało, więc stale wygrywa ta pierwsza. Niech ma jak najlepiej, ale wciąż szkoda, że z wyboru i świadomie nasi rodacy tracą dziś to, co tak bardzo ich poprzednicy starali się zachować. Tu nie ma miejsca na dywagacje – słusznie/niesłusznie – bo albo chce się to robić, albo nie. Naszym zdaniem trzeba to zachować, a ciągłość to ważna cecha narodu. Tej cechy wielu Polakom brakuje, lubią zmiany, dlatego niektórzy, ci z pierwszej grupy, w ogóle nawet nie rozumieją, o czym jest tu mowa. Jeśli nie rozumiesz, to znaczy, że też jesteś z tej pierwszej i cenisz wyżej innowację niż tradycję. Nic w tym złego, ale warto to ustalić.

Rozumiesz?