W tym 2020. roku Wenecja była wyjątkowa. Pusta. No, nieomal… Jednak w porównaniu do tego, jaka była jeszcze w 2019, można rzec, że Wenecja była pusta i pełna mieszkańców. Odżyli. Wzięli oddech. Restauracje i sklepy obniżyły ceny. Mają problem, bo czynsze musieli zapłacić z góry za np. 10 lat. Tak bardzo wierzyli w ten biznes. Jednak mieszkańcy tego wyjątkowego miasta nie współczują im zbyt mocno. Mocniej współczują im turyści. A jakże, wszak to turyści eksploatowali Wenecję ponad jej możliwości. W placemakingu, w urbanistyce, w antropologii architektury mamy nawet taki termin: efekt lub syndrom wenecki: ponadnormalnie rozwinięta turystyka spowodowały, że życie rdzennych mieszkańców jest nie do zniesienia, ceny nierealne, uniemożliwiające normalne życie.
Nie dziwimy się więc Wenecjanom, że odetchnęli, bo nagle zaczęli w miarę normalnie żyć. Tym bardziej, że większość lokali pozostaje ponoć w rękach pozaweneckich firm i osób. Niektórzy przywołują w tym kontekście podobną dysproporcję: w końcu XVI wieku patrycjuszek było tu 3000, a prostytutek 11000, a większość z nich mieszkała niedaleko tego domu, w najstarszej dzielnicy Rialto, dzielnicy kupieckiej – to właśnie tutaj już od średniowiecza odbywały się cotygodniowe targi słynne na całą Europę i Bliski Wschód (pokażemy to miejsce w kolejnym odcinku weneckich esejów). Organizowano tu również walki byków. To właśnie w tutejszych kościołach wiszą wciąż najsłynniejsze malowidła Tintoretto, o których polscy studenci uczą się na uczelniach. Od wieków kapitał wypływał jednak z Wenecji o wiele drastyczniej, niż jej brudne wody podczas odpływu, więc w pewnym momencie miasto po prostu przestało bogacić się i Republika Wenecja upadła targana chciwością sąsiednich księstw, a potem mocarstw.
Całkiem niedawno, bo w 2018 nasilały się głosy, że rada miejska zamknie wstęp do miasta w miesiącach letnich, aby rozłożyć ruch turystyczny również na wrzesień i październik, ale tego ruchu obawiali się wszyscy, tymczasem… wirus zrobił to za nich – nastąpiło ostre cięcie ruchu turystycznego. I dobrze, bo obserwując tu większość turystów człowiek zastanawia się, czy to jeszcze jest gatunek Homo sapiens sapiens.
Będąc celowo również w tym roku w Wenecji snuliśmy się jej wąskimi korytarzami, które trudno nazwać ulicami – ich funkcje pełnią kanały przecinające przestrzeń na 118 wysp, kanały pełne gondoli i lekkich tramwajów wodnych. Wiele weneckich deptaków nazwanych jest calle – trakty, ścieżki… Faktycznie są to ścieżki ku nanizanym na nie podwórkom, w których zgromadzonych jest większość wejść do tutejszych domów. Urbanistycznie, używając polskiej nomenklatury, jest to labirynt zaułków. Najwęższa calle ma około 53 centymetry szerokości – to Calletta Varisco, czyli ścieżyneczka:) Tak, da się tędy przejść, ale Pudzian utknie, chyba że będzie robił pajacyki w biegu (fachowa nazwa od naszego trenera personalnego, pana Tomasza: krok odstawnodostawny z wymachem ramion w bok:).
Weneckie zaułki to istny test ergonomii. Na pewno na tej właśnie urbanistyce wzorowali się wcześni moderniści w 1.poł. XX wieku, gdy tworzyli kanon ergonomiczny;) ale… Modulora przecież wzorowali raczej na Pudzianie, niż np. majaskim biegaczu, więc… nie do końca byli konsekwentni. Wenecja ma ponad 3000 takich calle i calletta. Ciekawe, jak wielu śmiałków przeszło je wszystkie. Pytanie, jakim systemem to zrobić… Tak, Matka włóczyła się tu bez planu. Tak, celowo zgubiła się. Tak, nie dochodzi tu na dno internet roamingowy:))
Prócz 'calle’ są tu też 'sottoportego’, czyli pasaże pod stropem pierwszego piętra. Nasza tzw. Matka Chwastożercy, architektka i antropolożka przestrzeni publicznej, a przede wszystkim miłośniczka zaułków, była tu przeszczęśliwa. Co chwila zasysał ją kolejny pasaż przebity przez budynki lub wciśnięty między dwa pałace z tą wyjątkową szczeliną nieba nad głową, którą często wypełniają rozwiewane wiatrem koszule i galoty.
Raz po raz mieliśmy efekt wąskiego gardła, który zastosowano we wrocławskiej Panoramie Racławickiej: idziesz wąskim, ciemnym korytarzem i nagle wychodzisz w wielką, obszerną, przestronną i jasną przestrzeń. To niezapomniane wrażenie, a Wenecji doznaje się go średnio co 1-2 minuty, pod warunkiem oczywiście, że człowiek zejdzie z głównego kursu i wejdzie w te przepiękne otchłanie renesansu…
Tutaj można poczuć się, jak w ciągłym oczekiwaniu na oświecenie. Każde wyjście z kolejnego, i kolejnego, i jeszcze następnego zaułka oferuje jasność maleńkiego dziedzińca i kolejny baldachim wyjątkowego błękitu nieba. Każda taka „la corte” (dziedziniec, podwóreczko) stanowi odrębny mikrokosmos z jej okalającymi pałacami i kamienicami weneckimi pełnymi wyjątkowych okien zwieńczonych gotyckimi lub renesansowymi łukami.
Obsypujacy się tynk, poszarzałe kamienie i cegła wyblakła słońcem albo, wręcz przeciwnie, zazieleniona wilgotnym korzuszkiem mchu – to specyficzny łe cechy weneckich reliktów architektury renesansowej i średniowiecznej. Tutaj nie chce się chodzić ubranym inaczej, niż w stroje z epoki, bo… to miasto zatrzymało się w tamtych czasach. Każdy przejaw nowoczesności jest drobnym gwałtem na historii. Tych przejawów jest w tym roku dużo mniej i to właśnie czyni Wenecję piękniejszą – tak myślą nie tylko gości świadomi, tacy jak my, ale też mieszkańcy. Znamienne, że włoszczyzna utrzymała żeński rodzaj la corte – faktycznie, te drobne, zagłębione w murach dziedzińce są jak oazy na kamienno – ceglanej pustyni.
Jedną z tych oaz jest La Corte Seconda Del Milion. Cóż oznacza ta nazwa? Wenecjanie są skrupulatni i dość sprytnie chronią swej prywatności, swej historii, swej narracji. Otwierają ja tylko niektórym. Ewentualnie tylko niektórzy otworzą ją sami wykonawszy pewien wysiłek. Ta nieoczywistość codzienności jest w Wenecji powszechna.
Obsypujacy się tynk, poszarzałe kamienie i cegła wyblakła słońcem albo, wręcz przeciwnie, zazieleniona wilgotnym korzuszkiem mchu – to specyficzny łe cechy weneckich reliktów architektury renesansowej i średniowiecznej. Tutaj nie chce się chodzić ubranym inaczej, niż w stroje z epoki, bo… to miasto zatrzymało się w tamtych czasach. Każdy przejaw nowoczesności jest drobnym gwałtem na historii. Tych przejawów jest w tym roku dużo mniej i to właśnie czyni Wenecję piękniejszą – tak myślą nie tylko gości świadomi, tacy jak my, ale też mieszkańcy. Znamienne, że włoszczyzna utrzymała żeński rodzaj la corte – faktycznie, te drobne, zagłębione w murach dziedzińce są jak oazy na kamienno – ceglanej pustyni.
Jedną z tych oaz jest La Corte Seconda Del Milion. Cóż oznacza ta nazwa? Wenecjanie są skrupulatni i dość sprytnie chronią swej prywatności, swej historii, swej narracji. Otwierają ja tylko niektórym. Ewentualnie tylko niektórzy otworzą ją sami wykonawszy pewien wysiłek. Ta nieoczywistość codzienności jest w Wenecji powszechna.
Ta nazwa to szczególny kod. Do jego odczytania potrzebne są kompetencje kulturowe. – La Corte – już wiesz. – Seconda – wtórna, renesansowa i późniejsza, druga chronologicznie, wyrosła na pozostałościach pierwszej, wcześniejszej, średniowiecznej. – Il Milion – dialektalny il Milione, czyli dawna weneckie przezwisko pewnego podróżnika, a także nazwa księgi będącej zbiorem jego wspomnień spisanych przez jego genueńskiego współwięźnia – wspomnień tego, który mieszkał właśnie tu, lecz nie w tym domu i nie przy tak wyglądającej 'corte’, a przy tej pierwszej, która zniknęła pod drugą, pod tą właśnie La Corte Seconda. Mówiono o nim, że wyolbrzymiał milion rzeczy, które widział i miliony mil, które przebył, zyskał więc ironiczny przydomek „il Milione”.
Jego, owego podróżnika śladem Matka prowadzi nas z komentarzem na temat średniowiecznych, weneckich potraw symbolicznych, na temat symboliki kolorów i tekstur, na temat gatunków roślin i zwierząt jedzonych dawniej, którym przypisywano określone treści symboliczne, magiczne i religijne. Nie ma tu rolnictwa ani nawet średnich rozmiarów ogrodnictwa, ale jest historyczny import i eksport, pełen smaków krążących wokół lokalnych ryb i ptaków.
Jego, owego podróżnika śladem Matka prowadzi nas z komentarzem na temat średniowiecznych, weneckich potraw symbolicznych, na temat symboliki kolorów i tekstur, na temat gatunków roślin i zwierząt jedzonych dawniej, którym przypisywano określone treści symboliczne, magiczne i religijne. Nie ma tu rolnictwa ani nawet średnich rozmiarów ogrodnictwa, ale jest historyczny import i eksport, pełen smaków krążących wokół lokalnych ryb i ptaków.
Mimo tego, że Wenecja była jedną, wielką oazą katolicyzmu, to wciąż miały tu wtedy miejsce praktyki zwane przez ów katolicyzm pogańskimi. Bo wyraz 'pogański’ wywodzi się od łacińskiego ’paganus’, tj. tego, co kryje się po krajach różnych (pagus – kraj) i wielbi bałwany, a nie może/nie chce jedynego Boga wielbić – stąd paganus jako bałwochwalca. Z tego samego powodu poganką nazywano grykę przywiezioną do krain Słowian (m.in. Europy Środkowej i Wschodniej) przez Tatarów. A przypomnijmy, że Wenecja wywodzi swą nazwę właśnie od Wenetów (Słowian), którzy zamieszkiwali te obszary już w X wieku pne. Ludność z pobliskiej Akwillei uciekając w poł. V w.ne przed huńskim władcą Attylą, osiedlili się na lagunach ujścia rzeki Brenta, gdzie założyli dwa ośrodki protomiejskie: Rivo Alto (dziś Rialto) i Malamocco. W 697 r. połączono je tworząc gminę kierowaną przez il doge [czyt. dodże], w łacinie dux, znanego dziś jako doża wenecki, czyli wójt lub burmistrz.
Co działo się tu dużo wcześniej, przed Chrystusem, w okresie przedrzymskim, niestety niewiele wiadomo, bo jak można się domyślić, badania podziemne w Wenecji wykonać jest bardzo trudno – realizowane są w ramach archeologii podwodnej i lagunowej. Polegają głównie na grzebaniu w dennym błocie kanałów – oto przykładowe wyniki z 1881 roku:
„…Na głębokości 2,50m zaczęły pojawiać się pozostałości przemysłu znacznie starszych epok, np. X i XI wieku.
…Na głębokości 3 i 3,50m znajdowały się pozostałości przemysłu sprzed X stulecia.
…Kontynuując wykopaliska na głębokości ok. 4,00m napotkaliśmy na pozostałości przemysłu z czasów rzymskich.
…Pod warstwą błota zmieszanego z substancjami zwierzęcymi odkryto warstwę torfu o grubości 15cm rozciągającą się na powierzchni około 20 metrów kwadratowych. Składał się z substancji roślinnych, muszli i resztek ryb. Wśród torfu znalazłem kilka narzędzi z rogu jelenia, tj. wyciętego w kształt kilofa (…) i fragmenty rogu do użycia jako wygładzarka.”
„…Na głębokości 2,50m zaczęły pojawiać się pozostałości przemysłu znacznie starszych epok, np. X i XI wieku.
…Na głębokości 3 i 3,50m znajdowały się pozostałości przemysłu sprzed X stulecia.
…Kontynuując wykopaliska na głębokości ok. 4,00m napotkaliśmy na pozostałości przemysłu z czasów rzymskich.
…Pod warstwą błota zmieszanego z substancjami zwierzęcymi odkryto warstwę torfu o grubości 15cm rozciągającą się na powierzchni około 20 metrów kwadratowych. Składał się z substancji roślinnych, muszli i resztek ryb. Wśród torfu znalazłem kilka narzędzi z rogu jelenia, tj. wyciętego w kształt kilofa (…) i fragmenty rogu do użycia jako wygładzarka.”
Na marginesie, w XIX wieku zdarzało się, że robotnicy pracujący przy wykopaliskach na głębokości 4 metrów (bardzo starych i cennych) podczas przygotowywania fundamentów Palazzo Tiepolo (obecnie Papadopoli), zbierali te rogowe resztki i sprzedawali na wagę na pobliskim targu. Badacze ratowali je kupując je, jak ryby lub cytryny…
To wszystko, i jeszcze więcej, kryją weneckie kanały, a nad nimi… stoją takie domy. Czyj więc był tu dom, przy tej uroczej La Corte Seconda Del Milion? A stał tu, pod dzisiejszymi Teatrem Malibran, dom słynnego w Europie podróżnika, któremu nie raz odbierano wiarygodność. Mieszkał on w dzielnicy San Polo, lecz w 1598 roku dom ten spłonął w wielkim pożarze. Od nazwy tej dzielnicy pochodziło nazwisko jego rodu przekazane mu przez ojca, Niccolo Polo, z którym odbył długą podróż. Tak, mieszkał tu Marco Polo. Miejsce to na długo pozostanie naznaczone duchem jego osoby.
A właśnie… Nasze partnerskie opowieści o roślinach (wraz z przepisami kulinarnymi!) można ściągnąć w tym odnośniku albo zamówić e-mailem (tańsza opcja):
https://gumroad.com/chwastozercy