Miasto-szklarnia to stosunkowo nowy twór agro-urbanistyczny… Absurd, do którego doszła cywilizacja zachodnia skoncentrowana na maksymalizacji plonów i ich wytrzymałości na długotrwały transport i magazynowanie.
Miasto-szklarnia to coś w rodzaju symulakra, czyli czegoś, co nie jest niczym tym, co udaje: ani ogrodem, ani miastem, ani szklarnią, ani wsią, ani polem, ani fabryką… Choć… najbliżej mu chyba do fabryki produktów warzywo-podobnych i owoco-podobnych. Trudno je nazwać warzywami i owocami, trudno je nazwać żywnością, bo NIE ODŻYWIAJĄ, a raczej trują. Zalecanie dużej ilości takich produktów w codziennej diecie oznacza narażanie konsumentów na choroby.
Te produkty nie wydają nasion, bo są zaprojektowane na brak reprodukcji – brak drugiego pokolenia. Mają być zebrane, przewiezione, wystawione, sprzedane, połknięte, wydalone. KONIEC. Nie ma tu wątku reprodukcji, czyli nasion.
Wewnątrz hiszpańskiej, konwencjonalnej papryki nie znajdziecie nasion – “jakież to wygodne w kuchni! Nie trzeba walczyć z rozsypującymi się nasionkami” – zawołał konwencjonalny kucharz. Jesteśmy więc ubożsi o kolejne sensoryczne doświadczenie. Rolnicy są ubożsi o kolejny gatunek, którego nasiona TRZEBA kupić na nowo w kolejnym roku.
I tak spirala GMO i masowej sprzedaży pseudożywności nakręca się na zysk koncernów, a nie małych rolników. Nakręca się także na emisję spalin, rozwój motoryzacji, zwiększanie powierzchni magazynowej sklepów i domów mieszkalnych, wielkie kosze zakupowe w hipermarketach i wielkie lodówki żrące wielką energię, a na końcu – wielkie wysypiska z ogromną ilością opakowań, wszak te wszystkie pojedyncze gruszki i papryczki trzeba kolorowo opakować w plastik, aby konsumenta zachwycić i skusić.
Zatem jeśli już wolicie kupować konwencjonalne produkty warzywo- i owoco-podobne (zamiast autentycznych, uczciwych warzyw i owoców) masowo i intensywnie traktowane nawozami sztucznymi i środkami “ochrony” roślin, to przynajmniej wybierajcie produkty pochodzące z polskich upraw, a nie tylko te sprzedawane w polskich sklepach, halach kupieckich lub na polskich targowiskach, bo tutaj znajdziecie mnóstwo importowanych.
Polskie targowiska, festiwale, targi, jarmarki, bazary i kiermasze pełne są TEGO SAMEGO ASORTYMENTU, który znajdujecie w hipermarketach. Jest tylko nowy PR, że “na ryneczku = lepie” – NIEPRAWDA.
Jeśli będziecie uważnie szukać produktów lokalnych – nawet jeśli nadal będą one konwencjonalne, a nie np. certyfikowane ekologicznie – wówczas przynajmniej wesprzecie lokalnych rolników, a będzie też większa szansa na produkt wolny od GMO. Ale to wciąż będzie tylko szansa, a nie pewność.