Ach, ci Włosi… Potrafią cieszyć się dobrodziejstwem wolnego powietrza i pysznego, lokalnego jedzenia… Powinni robić globalne szkolenia 🙂 ale… robią! Właśnie pod szyldem Slow Food, a tym samym robimy to my w regionie pod szyldem Slow Food Dolny Śląsk i Slow Food Wrocław (nie mylić z YOUTH, siecią młodzieżową). Co sobotę Bolończycy gromadzą się NA DWORZE i jedzą… Nie ma tu ani wielkiej promocji, ani wielkich tłumów, bo i po co… Im więcej ludzi, tym więcej musi być produktów, a wtedy SLOW przestaje być SLOW i napędza się FAST, czyli MASÓWKA. Slow musi pozostawać SLOW i kropka. Czyli mało ludzi, ale w wielu miejscach: DECENTRALIZACJA. Taka jest nasza dolnośląska koncepcja Slow Food, taka jest też strategia we Włoszech. Targ IL MERCATO DELLA TERRA DI BOLOGNA – czyli Targ Ziemi Bolońskiej – proste, szczere, mistrzowskie, lokalne, czyste, dobre, uczciwe jadło: sery, warzywa, mięso, ryby i… zupa kasztanowa.

Naszym marzeniem i misją od czasów dzieciństwa zawsze było i będzie mnożenie takich miejsc, dlatego teraz skupiamy się na Ziemi Dolnośląskiej. Targ Ziemi Dolnośląskiej – zadziwiające, ale do dnia dzisiejszego nie ma żadnej regionalnej sieci targowej, która realizowałaby spójną politykę targową w regionie. Obrazuje to słabość myślenia w skali regionu, specyficznej regionalnej tożsamości – o to zawsze było trudno na Dolnym Śląsku. Polecamy w tym miejscu fascynującą monografię historyczną DOLNY ŚLĄSK, pracę zbiorową pod redakcja Michała Wrzesińskiego, a w niej np. artykuł Stanisława Rosika lub Marka L. Wójcika. Czyta się tę książkę, jak porządny kryminał…:)

Wrocław i inne miasta również nie mają sprecyzowanych polityk targowych. Zatem działamy w skali mikro, dyskretnej, niszowej, bo w Slow Food na Dolnym Sląsku ciągle jest nas za mało, a większość widzi w tym znaku czerwonego Ślimaka szansę na zwiększenie przychodów, a nie misję lub filozofię – niestety. Taka więc nasza rola, by to wyjaśniać. Chcemy więc tworzyć takie miejsca na DŚolnym Śląsku ale nie tylko we Wrocławiu, lecz także w innych, mniejszych, acz równie ważnych miastach, bo to one potrzebują takich punktów najbardziej – Wrocław kotłuje się już tak, że sam od tego głupieje. Misje gubią się w gonitwie za przychodami – trudno się dziwić, bo żyje się tu ciężko. Harówka na 200% przynosi dochód 2%. Ani Kraków, ani Warszawa tego nie rozumieją i nadal oczekują, że będziemy kursować po Polsce z naszymi chlebami i korzonkami, bo to ponoć “promocja”. Tak, owszem, chcielibyśmy, ale trzeba za nią zapłacić czynsz – koszty stoisk są wszędzie horrendalnie wysokie, nie na kieszeń takich lokalsów, jak my 😉 A dodajcie do tego przejazdy, transporty, noclegi, wyżywienie i “ewentualny” zysk (oj tam oj tam, głupie marzenia). Może i dobrze, że zbyt wysokie, lepiej trzymajmy się w kupie w swoim grajdołku…?

Trzeba więc tworzyć miejsca handlu i jedzenia w dużych i małych miastach, w naszych ośrodkach lokalnych, które są najbardziej zagrożone patologiami rolniczymi i gastronomicznymi, w których potrzeba integracji i LOKALNEJ PROMOCJI, a nie państwowej lub pozaregionalnej – tej też potrzeba, i to bardzo, bo promocja Dolnego Śląska, jako kulinarnej krainy obfitości, jest w powijakach, mimo wielkich pieniędzy, tkóre na nią wciąż płyną w szacownych instytucjach. Chcemy uczestniczyć w pozaregionalnych wydarzeniach, w miarę naszych skromnych, prywatnych funduszy uczestniczymy, ale… nie za taką cenę. Edukacyjne i handlowe wydarzenia pro-rolnicze, kulinarne, smakoszowskie, sprzedażowe należy stale i stale organizować, aby stworzyć silną przeciwwagę dla wielkich marketów, mniejszych dyskontów, a także dla małych sieciowych sklepików oferujących pseudożywność. Nie tylko w pomieszczeniach, bo to proste i wygodne, ale NA DWORZE – NA POLU, jak mówią w Małopolsce. Biesiadowanie na dworze ma swój głęboki sens, uzasadnienie psychologiczne, urbanologiczne, antropologiczne, fizyczne, chemiczne, medyczne i inne. Jeśli ktoś słyszał o ujemnej jonizacji, jeśli ktoś rozumie wpływ tlenu na organizm człowieka i powietrza na kubki smakowe, to zrozumie. Jeśli ktoś potrzebuje więcej argumentów, niechaj wysili się i przyjdzie, albo jeszcze lepiej – sam zorganizuje cykl, to poczuje pozytywne skutki, uzależni się od serotoniny 🙂 Nawet w zimie powinno się organizować targi i biesiady na dworze, szczególnie w naszym klimacie. W Slow Food Dolny Śląsk nazywamy to eduBAZARAMI lub eduBIESIADAMI. Nie spoczniemy, póki to się nie uda, więc jeśli ktoś ma ten sam cel, to dołączajcie do naszych conviviów SFDŚ i SFW oraz DZIAŁAJCIE, nie skupiajcie się tylko na swoich produktach i partykularnych zyskach. Pod szyldem czerwonego Ślimaka warto jest scalać ludzi i produkty z regionu, bo właśnie TA marka nie została jeszcze zeszmacona, m.in. dzięki temu, że jesteśmy radykalni i stanowczy wtedy, gdy trzeba.

I jeszcze dodatkowa ważna refleksja: ów targ boloński organizowany jest na dziedzińcu lokalnej biblioteki publicznej prowadzonej przez Fundację Cineteca di Bologna. Tak! Oto instytucja publiczna wspiera lokalny handel oraz dziedzictwo rolnicze i kulinarne i jakoś im nie przeszkadza fakt, że ktoś tu coś sprzedaje,. uznają to za oczywistą oczywistość. Niestety nasze polskie biblioteki, jak i inne placówki publiczne, szczególnie te wyremontowane przy pomocy funduszy unijnych, nie mogą umożliwiać sprzedaży, przepisy im tego zabraniają. Możemy więc tylko organizować edyukację, co też czynimy tworząc program “ZACZYTANY ŚLIMAK” – cykl spotkań wokół książek kucharskich, aby promować je wśród dzieci i poprzez kulinaria zachęcać je do czytania – i odwrotnie 🙂 Tymczasem UE, poprzez pomoc de minimis, czyli wybór między opcją A (wysoką dotacją i zakazem zarabiania) a opcją B (niską dotacją i wolnością zarabiania) upupia samą siebie, czyli nas. Nie jesteśmy wrogami żadnej pozytywnej unii, ale zauważamy, że ta strategia jest fatalna w skutkach. Nie ma nic złego w uczciwym handlu, jeśli przy tej okazji rośnie w siłę miejscowe i zrównoważone rolnictwo, wytwórstwo, rękodzieło, smakoszostwo, przedsiębiorczość i inne ogniwa łańcucha wyżywieniowego w regionie. Dla dzieci jest to dodatkowa edukacja, bo uczą się przedsiębiorczości, dobrego handlu, uczą się, że produkcja i sprzedaż dobrej, uczciwej i lokalnej żywności może być świetnym sposobem na życie. Niestety na razie jeszcze nie u nas. Unia woli więc opierać się na mobilności i wolontariacie, więc właśnie na tym stoi nie tylko Wrocław, ale i cała Europa.

***

LINK do artykułu o targu bolońskim: https://tasteofbologna.wordpress.com/2015/11/20/chestnut-soup-farmers-market-saturdays-comfort-delight/