Polski chmiel ekologiczny ?? Mamy taki w kraju, a jakże!:) Członkom naszego Convivium udostępniamy szersze materiały na temat różnych produktów. Piwo chmielone szyszkami ekologicznego chmielu (nie granulatem ani ekstraktem) jest najrzadszym i najcenniejszym dziś piwem – to nie jest to piwo, które bezpodstawnie zwane jest w sklepach rzemieślniczym.

Słód bez glifosatu… – ach, to odrębny temat, ale równie ważny. Słodownie w Polsce oferują lokalny słód, ale niestety z masowych odmian jęczmienia, który w uprawie jest DESYKOWANY, tj. opryskiwany herbicydami z glifosatem, który pozostaje w ziarnie. Piwowarzy najczęściej nie mają o tym pojęcia, bo ich wiedza kończy się na kadzi, a zaczyna na saszetkach z granulatem i workach z gotowym, importowanym słodem. Piwo zwane dziś często rzemieślniczym to dawka glifosatu i innych chemikaliów masowego przemysłu rolniczego, najczęściej zagranicznego, bo przecież składniki ‘polskiego piwa rzemieślniczego’ pochodzą z z zagranicy – prócz wody, heh, bo jej import byłby za drogi, ale… jesteśmy pewni, że gdyby był tani, to większość owych ‘ rzemieślniczych piwowarów skusiłby siena wodę z Australii albo wodę z Sycylii – dla nich brzmi to dobrze, jak świetny slogan marketingowy.

Piwo rzemieślnicze – źle to już brzmi dla nas, choć… zajmujemy się ochroną takiegoż, ale… piwa uczciwie, autentycznie rzemieślniczego – czyli nie tylko w zakresie technologii, ale i składników oraz oprzyrządowania i substancji towarzyszących (nazwijmy je oględnie:). Natomiast tych masowych płynów zwanych rzemieślniczymi po prostu nie kupujemy. Tymczasem niechaj lobbyści piwowarstwa masowego nie ważą się atakować nas za nasze opinie, chyba że chcą, byśmy nagłośnili więcej niewygodnych faktów.l z ich produkcji.

Piwo na ekologicznym chmielu i wytworzone tradycyjnie, na przykład staropolską lub starośląską metodą, ma wyjątkowy smak i wybitne wprost właściwości prozdrowotne, jeśli oczywiście w procesie warzenia zachowane są warunki higieny. Na podium piw slowfoodowych, po-wopnych, powyżej tego piwa jest już tylko piwo rekonstruowane, wytwarzane na przykład domowo bez wspomagania ani plastikiem, ani chemią – na tym polega rekonstrukcja (przynajmniej częściowa).

Bo do wytworzenia tradycyjnego, rzemieślniczego, uczciwego, czystego piwa nie potrzeba wcale ani specjalnego oprzyrządowania, ani licznych preparatów chemicznych do sterylizacji i stabilizacji. Trzeba jednak wiedzy i szacunku dla przeszłości w jej dobrej części. Cała dzisiejsza powszechna wiedza o browarnictwie i piwowarstwie jest pokierowana w stronę, która jest niezgodna z naszymi wartościami w sieci SlowFood.com. Opiera się ona na standaryzacji i imporcie oraz ignoruje zrównoważone metody uprawy i przetwórstwa. Dlatego nie są w tej kwestii autorytetami tzw. specjaliści, którzy ukończyli studia podyplomowe lub magisterskie i odbyli praktyki w przemysłowych słodowniach. Nie są też autorytetami ci, którzy warzą masowe i konwencjonalne piwo w domu lub swym browarze uznając je za rzemieślnicze. Nie są nimi także ci, którzy jak to mówią “odnieśli sukces komercyjny”. Tym osobom życzymy jak najlepiej, ale mamy inne preferencje i stwierdzamy jednoznacznie, że nie wytwarzają one uczciwie rzemieślniczego piwa. Owszem, ten przymiotnik jest atrakcyjny i niechroniony, dlatego wszyscy chętnie go stosują, najczęściej bezpodstawnie.

Wytwarzanie piwa to fermentacja o takim samym zakresie ryzyka, jak każda inna, a mikrobiologia to dziedzina, którą każdy może opanować, i powinien. Należy zachować taką samą higienę, jak w produkcji zakwasu, kiszonek, wina, serów czy octów, czyli produktów fermentowanych. Ludzie kiszą ogórki masowo w domach, ale… nie robią masowo w domach piwa – wszystko dlatego, że parę wieków temu lobby piwowarskie zapragnęło mieć monopol na produkcję piwa i zniechęciło mieszkańców miast i wsi do tej produkcji, a nawet w niektórych przypadkach po prostu zabroniło. Przywilej warzenia piwa stał się co raz mniej powszechny i… było to celowe.

Piwo można jednak i warto robić zwyczajnie w domu, w małych ilościach, co jakiś czas, dla siebie. Jeśli znamy mikrobiologię i tradycyjne reguły wytwórstwa piwa, ten napój możemy wykonać w prosty sposób i będziemy miał czystszy skład i lepszy smak od sklepowych, rzekomo rzemieślniczych, w których lokalnym składnikiem jest tylko…woda. Lobby piwowarskie nadal będzie twierdzić, że to bzdura, ale cóż, niech sobie twierdzą, ich prawo naciskać, a nasze prawo mówić dalej to, co uważamy za słuszniejsze. Wytwórstwo piwa nie jest filozofią większą, niż domowe winiarstwo, serowarstwo, kiszonkarstwo, octownictwo, czy piekarstwo.

Trzeba zdobywać wiedzę, która odpłaci się zdrowszym i uczciwszym smakiem. Wiedzą od wieków manipulują lobbyści imputując sobie i innym, że te skomplikowane procesy fermentacyjne muszą być kontrolowane, standaryzowane, chemizowane i regulowane. Nie muszą, możemy, jako wolni ludzie, robić sobie piwo w domach i nie kupować masowych produktów, które zwiemy ściemą. Tak samo jak możemy omijać ściemę serowarską, kiszonkarską, piekarniczą i winiarską, bo te przede wszystkim królują w handlu spożywczym. Jednak pamiętać trzeba, że od handlu spożywczego nie należy oczekiwać produktów zgodnymi z ekologią i zrównoważoną manufakturą. Masowe sklepu nie są miejscem sprzedaży żywności, która dla nas jest żywnością. Takie sklepy nie oferują naszym zdaniem żywności, a jedynie produkty jedzeniopodobne. Zatem jeśli chcemy jeść uczciwie, czysto, zdrowo, musimy stale wypracowywać inny system pozyskiwania i wytwarzania żywności. Ten nieduży wysiłek opłaca się, naprawdę:)

Wszyscy lobbyści chętnie zapominają, że mając mleko pod nosem uczyli się manufaktury od starszych. Wielu tych tzw. rzemieślników, obojętne jakiej branży, szybko dało się skusić masowej produkcji opartej na importowanych składnikach. Skusiła ich ilość, przez pryzmat której na nowo oceniają jakość. Skusił ich popyt masowego klienta, a nie niszowego, wyspecjalizowanego i z wiedzą, bo takich klientów jest mniej, a przecież producentów interesuje zysk, a nie manufaktura. Ot i tyle. Prosta droga do masowości i jednak… wcale nie chodzi tu o ilość, bo w tym nigdy nie dościgną koncernów (a chcieliby).

Do domowej manufaktury nie trzeba wiele. Prócz dobrych, lokalnych składników (są różne w zależności od rodzaju piwa, ew.gruitu), potrzebne jest w domu naczynie hermetyczne – w tradycyjnej i uczciwie rzemieślniczej fermentacji domowej oznacza to naczynie z wylotem powietrza, ale z zablokowanym wlotem – jak przy winie i kiszonkach. Wielu tzw.piwowarów nie zna nawet tej zasady nomenklatury, bo wyraz “hermetyczny” rozumieją dosłownie i fizycznie, tj. bez wylotu i wlotu – błąd, bo zasady tradycyjnej, prawdziwie rzemieślniczej fermentacji mają inne nazewnictwo.

Piwo domowe można więc robić tak jak robiono je wieki temu – w takich samych naczyniach tradycyjnych, kamionkowych lub drewnianych, porządnie umytych bez żadnych środków chemicznych, a jedynie mydłem, gorącą wodą, i ewentualnie dodatkowo wyparzonych słońcem lub w piecu – dokładnie tak samo, jak przy kiszonkach i winie.

Niewielu Polaków pija piwo z ekologicznym polskim chmielem. Większość nie zna nawet nazw polskich odmian chmielu, ale po co ma je znać, skoro i tak bardziej zafascynowana jest (włącznie z polskimi producentami) piwami zwanymi bezpodstawnie rzemieślniczymi, a produkowanymi na granulacie chmielowym z zagranicznych wysokoaromatycznych gatunków chmielu – taką modę wprowadziła branża piwowarska uznając na podstawie mało rzetelnych danych, że Polacy wolą zagraniczne, np. cytrusowe smaki. Odmiana Lubelski lub Sybilla nie wzbudzają ich wielkiego zainteresowania, a tym samym nie edukują oni klientów, które polskie chmiele mają olbrzymią wartość – dodajmy, że nie może tu tylko chodzić o wyścig parametrów, np. alfa-kwasów, lecz o fakt, że są to bardziej lokalne odmiany. Nie wszystkie tzw. polskie odmiany zasługują na slowfoodową ochronę, ponieważ są niestety stosunkowo młodymi krzyżówkami odmian z odległego rejonu genotypowego (np. Lomik, Marynka), jak z resztą ma to miejsce w całym przemyśle biotechnologicznym roślinnym i zwierzęcym. Jednak jeszcze cenniejsze są w naszych kryteriach chmiele dzikie i historyczne, stare odmiany, choćby czeskie i niemieckie, bo te były dawniej stosowane w* Dolnym Śląsku.

Niektórzy piwowarzy piszą o zaletach tzw. polskich odmian chmielu i wymieniają Lubelski obok Marynki, co jest błędem metodologicznym. Marynka jest krzyżówką obcych odmian, w przeciwieństwie do Lubelskiego. Stawianie ich obok jest więc niekonsekwencją, bo walor “polskości” jest tu nierówny. Trzeba przy odmianach zawsze wyjaśniać, co znaczy polski: rdzenny, rodzimy, czy tylko skrzyżowany w Polsce, jak np. liczne rasy zwierząt hodowlanych, co nie czyni ich rodzimymi i wartymi ochrony w kontekście zasobów genetycznych. W przypadku tzw. polskich odmian chmielu nagminne jest stosowanie w krzyżówkach materiału genetycznego z byłej Jugosławii, co wynika z ograniczonych możliwości ośrodka produkcyjnego. Poprzez krzyżowanie jednego materiału męskiego z kilkoma odmianami żeńskimi uzyskano w polskich ośrodkach nowe odmiany, które nazwano polskimi – taki sposób uzyskiwania względnej bioróżnorodności nie jest zgodny z zasadami i filozofią SlowFood.com.

Mówiąc metaforycznie: nie wystarczy zapakować cukierka w Polsce, by nazwać go polskim produktem lokalnym. Trzeba jeszcze wybrać taki cukierek, który jest zrobiony z lokalnych składników, tj. polskich od wielu, wielu lat. Takie odmiany nazywamy historycznymi, a mniej chętnie lokalnymi lub polskimi w sensie ogólnym i niesprecyzowanym. Czekamy więc na efekty badań naszych przyjaciół i członków, którzy zajęli się dolnośląskim chmielem tzw. dzikim opisanym na przełomie XV/XVI wieku przez dolnośląskiego protobotanika. To właśnie te kołtuny chmielowe, które cały czas porastają przydroża, szczególnie w okolicach dawnych ośrodków piwowarskich, należy potraktować, jako cenny materiał genetyczny do wodrębnienia i udomowienia. Piwowarzy nie znają tych renesansowych opracowań, bo nie są przetłumaczone na polski ani nawet niemiecki. Ale są i prezentują XV-wieczny dolnośląski chmiel dziki, w dodatku pod inną nazwą. Jednak w renesansie ów ‘dziki’ chmiel nie był stosowany w piwowarstwie, a w ziołolecznictwie i sztuce kulinarnej. W browarach dominował wówczas chmiel czeski, co z resztą w XV wieku bywało narzucane odgórnie, np. przez radę miejską.

My dziś piszemy o tym, co dla nas jest oczywiste, ale wyprzedzamy mody. Jesteśmy pewni, że za jakieś 50 lat moda na przywrócenie dawnych lokalnych gatunków i odmian chmielu Polski będzie silniejsza. Tymczasem ekologiczny chmiel idzie nieomal w całości na eksport. Potrafią go docenić duże niemieckie firmy oraz nieliczne osoby w Polsce.

Nie znalazł się jeszcze w Polsce ambitny rzemieślnik, który udomowiłby wybrany gatunek dzikiego, zarejestrował go i używał w produkcji komercyjnej. To taka sama manufaktura, jak robienie tradycyjnego TWAROGU PRAWDZIWEGO, czyli z kwaszonego naturalnie i powoli, a nie pasteryzowanego i zakwasza ego starterami bateryjnymi. Tzw. (ambitnie;) piwowarzy nie są tym zainteresowani, bo i po co. Łatwiej kupić zagraniczny granulat oraz bezpodstawnie nazwać piwo lokalnym i rzemieślniczym. W naszych kryteriach rzemiosło oznacza nie tylko produkcję w małej skali, ale przede wszystkim LOKALNE i MANUFAKTUROWE składniki, a nie np. granulat z chemizowanego chmielu zagranicznych odmian z ogromnej uprawy zagranicznej lub nawet krajowej, słód z glifosatem z wielkiej dolnośląskiej lub polskiej słodowni albo z zagranicy, drożdże przemysłowo selekcjonowane, cukier trzcinowy lub biały rafinowany… To nie ma nic wspólnego z rzemiosłem. To jest zwykła produkcja, tyle że w małej skali.

Dla porównania, jeśli ktoś produkuje w polskiej wsi pralinki z kandyzowanych masowo uprawianych za granicą i chemizowanych cytrusów oblanych równie masową czekoladą (często na oleju palmowym) i pakuje je w tej wsi w celofanik, to ani nie jest to produkt lokalny, ani rzemieślniczy.

Tak samo jest dziś z burgerami, które absurdalnie urosły do rangi zrównoważonej żywności i pakują się w najcenniejszych kulturowo strefach miast o genezie średniowiecznej i jednocześnie sprzedają w ten sposób równie podłe składniki, jak każdy junkfood i fastfood – burgerów nie i foodtrucki to niestety często makdonaldyzacja w nowej odsłonie. Tak samo jest dziś niestety z serami tzw. farmerskim, rzemieślniczymi, zagrodowymi itp. Tak samo jest z winami z małych winnic, które stosują hybrydowe szczepy winorośli i również chemiczne środki do wspomagania upraw – nie mają one nic wspólnego z wartościami SlowFood.com.

I wreszcie niestety… tak samo jest dziś z piwami tzw. rzemieślniczymi – to po prostu typ masowej produkcji pod fałszywym szyldem rzemiosła – nie ma to nic wspólnego z naszymi kryteriami zrównoważonej wytwórczości spożywczej, domowej lub publicznej.

Wielu Polaków pija też, co gorsza, pseudopiwa, czyli napoje piwopodobne, produkowane na szkodliwym ekstrakcie chmielowym – czołowe koncerniaki (piwa z koncernów) robi się właśnie na tym preparacie, którego SlowFood.com nie e dopuszcza w produktach slowfoodowych.